Nie cenzuruję snów – wywiad z Dariuszem Starczewskim

Dzień dobry, dziękujemy że znalazł Pan dla nas czas podczas prób. Jest Pan i aktorem i reżyserem, jakiego rodzaju pomocy potrzebuje aktor od reżysera?

Dariusz Starczewski: Aktor od reżysera najbardziej potrzebuje informacji, w jakim kierunku zmierza jego rola, pragnie, żeby ten kierunek był określony i uzgodniony. Aktor ma oczywiście jakąś swoją technikę pracy nad rolą, intuicja podpowiada mu jakieś rzeczy, coś wynika w trakcie prób z wzajemnego omawiania, o czym jest scena, co jest najistotniejsze dla bohatera a potem jak już jest bardzo blisko swojej postaci, to ta postać sama zaczyna podpowiadać mu rozwiązania. Jeśli reżyser jest czujny i spostrzegawczy to jest w stanie to od aktora wziąć, dobry reżyser to moim zdaniem taki, który się nie fiksuje na jakimś swoim pomyśle, nie przychodzi na sztywno do pracy i mówi aktorowi: tu masz stanąć, a tu masz dwa kroki do zrobienia. Owszem to się też zdarza i tą metodą też można osiągnąć dobry efekt, ale najlepsza jest chyba jakaś forma współpracy aktor-reżyser. Jeśli uda im się porozumieć, to wtedy aktor jako narzędzie w rękach reżysera zaczyna grać nuty których ten reżyser może nawet nie przewidział. Najważniejsze dla reżysera jest nie stłamsić potencjału aktora tylko go wykorzystać, wziąć od aktora to, co najlepsze. A zadaniem aktora jest dać reżyserowi materiał do wykorzystania we wspólnej pracy. W teatrze najwygodniejsze są te sytuacje, w których jeden twórca czerpie z drugiego.

Jak teraz w porównaniu do przeszłości wygląda współpraca reżysera z scenografem, dramaturgiem i kompozytorem. Jak to wygląda przy pracy w tym projekcie?

Lubię się posługiwać takim stwierdzeniem Edwarda Csato, że to są takie żywioły, które mogą się czasem wzajemnie znosić albo walczyć ze sobą. Najbardziej chodzi jednak o to, by ten okręt czyli spektakl płynął w jednym kierunku. Kapitanem jest reżyser, jeśli jest scenograf to scenograf ma jakąś wizję plastyczną, ta wizja nie może być dominująca, jeśli jest dominująca to wtedy rzeczywiście te proporcje nie są najlepsze. Bo giną w projekcie aktorzy, i co z tego że mamy piękną scenografię, jeśli aktorów nie widać bo są przytłoczeni przez monumentalną scenografię. Tak samo jest z muzyką, jak oglądamy dobry film, to drugim pytaniem po jego obejrzeniu jest zawsze pytanie, jak to zostało zrealizowane, czy słyszałem muzykę, czy widziałem piękne kadry. Nie powinienem chyba sobie zadawać takich pytań w trakcie filmu, jeśli zacząłem o to pytać podczas seansu, to znaczy że coś było nie tak. Jakiś element zaczął funkcjonować w oderwaniu od całości. Jak widzę tylko świetnie ustawione kadry, tak samo w teatrze, jak słyszę tylko muzykę i tracę kontakt z tym, co się dzieje na ekranie, to znów znaczy, że coś jest nie tak. Współpraca reżyser-scenograf-kompozytor? Ja bym to określił jako godzenie różnych sprzecznych interesów, bo jeśli scenografka stara się zaprezentować piękną plastyczna wizję, to ja jako reżyser bardzo często spieram się z tą wizją, odrzucam pomysły, które nie służą całości. Reżyser to jest kapitan, który ma powiązać wszystkie te elementy, zarówno aktorskie jak i muzyczne i scenograficzne w jedną wspólną całość.

Czym zajmuje się dramaturg? Na przykład w tym projekcie?

Przy tym projekcie praca dramaturga wygląda trochę inaczej niż w przedsięwzięciu normalnym, kiedy pracujemy w teatrze repertuarowym. Mamy tylko 2 tygodnie na próby i premierę, nie mamy scenariusza i dysponujemy 40-42 osobami, które nie mają doświadczenia. Dramaturg jest szczególnie istotny, nie chcemy dzieciom narzucać wizji świata, nie chcemy im mówić, czego mają się bać. Wyciągamy od nich ich własne strachy . Dramaturg służy głównie temu, żeby im pomóc wyartykułować ten strach, a potem jakoś opisać i zapisać go w formie sceny. Czasami młodzi aktorzy już na starcie pracy mieli swoje pomysły na sceny, sami pisali role dla siebie i swoich kolegów. Innym dramaturg pomagał wyrazić siebie. Wyłapywał ich charakterystyczne powiedzonka, prosił, by opowiadali, co chcą powiedzieć w tej lub innej scenie, co czują, jak widza dane rozwiązanie. Później ja na scenie mając w ręku ten materiał tekstowy, poddaję go obróbce scenicznej, wymyślam sposób, w jaki zainscenizować jakąś scenę napisaną w pracy z dramaturgiem lub odkrytą w śnie młodego aktora. Biorę oczywiście pod uwagę to, że mamy tu samych aktorów amatorów. Trzeba z nimi pracować, biorąc od nich jakby więcej, żeby czuli się tu dobrze. Tak samo jest z kompozycjami. Muzyczna oprawa spektaklu też jest tworzona przez nich. W związku z tym Artur Sędzielarz, nasz kompozytor i kierownik muzyczny też tylko pomaga im stworzyć tę muzykę. Moim zadaniem jest porządkowanie tych pomysłów.

Jakie są różnice pomiędzy tworzeniem spektaklu zawodowo, a tak jak teraz, amatorsko?

Te różnice są duże. Ale muszę przyznać, że taka praca jak przy Strach się bać! jest dla mnie bardzo pouczająca. Nie mam gotowca. Nie przychodzę na pierwsza próbę z wizją spektaklu. Chciałbym by było tyle zespołowej kreatywności również w pracy z dorosłymi aktorami, żeby oni byli równie gotowi na przyjęcie tego, co im mówię, jak ci mali aktorzy tutaj. Oni nie zadają zbędnych pytań. Nad wieloma rzeczami owszem, trzeba się zastanowić. Odbywa się walka, ale w innym miejscu, niż to się dzieje na zawodowej scenie. Walczymy o to, żeby oni mieli więcej odwagi, nie wstydzili się swojego głosu, żeby oddawali więcej tej energii. Którą przecież mają na co dzień, ale na scenie ona znika z różnych powodów. Wydaje mi się, że nastoletni aktorzy mają dużo więcej świeżości i otwartości na przyjęcie kompletnie innego świata niż zawodowi aktorzy. Bo oni bardzo często mają swoje przyzwyczajenia, z których trudno ich wydobyć. Podczas naszych prób niektórzy młodzi aktorzy nie byli w stanie wejść w rolę, której nie rozumieli. Jest to dla mnie drogocenne doświadczenie. Cenię sobie ich współpracę. Gdybyśmy robili spektakl, w którym my sobie wyobrażamy, czego się boją dzieci, na pewno nie było by to takie niezwykłe. Tymczasem tu my im tego świata nie narzucamy. Dowiedzieliśmy się , że dzieci, 11-latki, 12-latki,  już oglądały horrory, np. „Ring”, bądź filmy o dzieciach skrzywdzonych przez morderców i gwałcicieli jak „Nostalgia Anioła”. Na takich filmach to ja się balem, a co dopiero takie małe dzieci. Mają zalew informacji i raczej zaskakuje nas, po jakich one już są przestrzeniach strachu. Dlatego nasz spektakl nie jest niewinny. Jednej dziewczynie śniło się, że zabiła całą swoją rodzinę. To są takie dziwne sytuacje, z którymi nie ma, co zrobić po przebudzeniu, ale myślę, że w teatrze da się je jakoś rozbroić. Jestem jednak przekonany, że rodzice będą bardzo zaskoczeni. Powiedzą: „Ale jak to? Przecież moje dziecko na pewno nie ma takich snów. Jakże to, zabija swoją rodzinę?” Tutaj w tym projekcie staraliśmy się nie narzucać, nie cenzurować tych obrazów ze snów i dziecięcych opowieści tylko brać je takim jak są.

A z czym się panu kojarzy słowo strach? Czy jest coś czego pan się boi w teatrze?

Ja się boje w teatrze takiego chłodnego profesjonalizmu. Żeby teatr nie był jak fabryka, do której się przychodzi tylko do pracy. Lubię w teatrze, kiedy on jednak u swoich źródeł zostaje gorący i jest zrobiony z jakiegoś powodu istotnego wewnętrznie. Nie tylko dlatego, że są na to i za to pieniądze. To tego bym się bał. Tego, że to jest tylko budynek, w którym się robi spektakle, że się je produkuje taśmowo. Nie lubię teatru, który nie chce się komunikować z widzem, który uważa, że widz jest głupi. Teatr  nie ma prawa się obrażać na widzów. Uważam, że to zamyka komunikacje między widownią a teatrem, . Po to powstał przecież, żeby się komunikować. Jeśli przekaz jest nieskuteczny to znaczy, że ja jestem nieskuteczny, że moja komunikacja jest nie w porządku. Widz jest zawsze niewinny. Jeżeli aktorzy są pyszni to zabijają teatr. Jak nie ma komunikacji, jak nie ma przepływu emocji to nie ma teatru, inaczej jest to udawanie.

Jak dobrze straszyć w teatrze? Jest na to jakaś zasada?

Nie wiem. Wszedłem w ten temat po raz pierwszy i nie wiem, czy w ogóle istnieje jakiś gatunek teatralnego horroru. Lubię wchodzić bezgatunkowo w gatunek. Nie mieć żadnych doświadczeń gatunkowych, wchodzić w coś co się tworzy teraz. Jakby pierwszy raz. Tu, w naszym spektaklu istnieją dziesiątki scen stricte gatunkowych, przez które my się przewijamy. Lubię w tej pracy, gdy rzeczy się rodzą na naszych oczach.

Jaka jest najstraszniejsza scena jaką pan widział? W teatrze bądź w filmie?

Mam wiele dziwnych strachów. Przeraża mnie scena z „Lokatora” Romana Polańskiego. Jest to scena, w której bohater zamienia się w kobietę, która wcześniej mieszkała w jego mieszkaniu i popełniła samobójstwo skacząc z okna. Dotykanie zła w ogóle może przyprawiać o dreszcze. Czy bałem się w teatrze? Chyba nie.

Czy podczas prób było coś czego się pan wystraszył? Czy jest coś takiego w tym spektaklu?

W tym spektaklu jest sporo takich scen, które mogą przerazić. Ja staram się trochę rozbrajać ten dziecięcy strach, który znaleźliśmy w snach naszych aktorów. Na przykład scena „chemioterapia”, w której nasza aktorka budzi się rano i czesze sobie włosy, wydaje się, że jest w rodzinnym domu, tylko wokół niej są wszyscy łysi. Apotem okazuje się, ze to szpital, jest chora i czeka na zabieg chemioterapii. Sporo jest w naszym spektaklu takich dziwnych, strasznych scen.

Gdyby pan miał okazje zagrać w horrorze, to zgodziłby się pan? Jaką postać chciałby pan zagrać? Wampira, Zombie?

Nie mam takich marzeń. Wampira mógłbym zagrać. Było kilka dobrych filmów o wampirach. Było też wiele o egzorcystach. Takiego księdza z „Egzorcysty” chciałbym zagrać, bo interesuje mnie historia, w której człowiek jest portalem, przez który przechodzi dobro jak i zło i on odbywa z nimi walkę.

Kto się bardziej boi? Widz, czy aktor?

Myślę, że aktor niespecjalnie się boi. On może się bać tylko w sposób bardziej egoistyczny. Żeby moja rola była dobra, żeby każdemu się podobała. Chyba istnieją takie lęki, kiedy podczas pewnej roli, zaczynamy się zastanawiać, czy my to jeszcze my. Dostojewski zostawia takie ślady. Pokazuje sytuacje, które nie są łatwe i te ślady mogą zostać w aktorze. Znam paru aktorów, którzy podeszli do roli bardzo mocno emocjonalnie, są empatycznymi strunami, przez które przelewa się cała dobra jak i zła strona.

Czy w polskim życiu teatralnym jest miejsce na odgrywanie roli przez dzieci dla dorosłych?

Jest. Ja w ogóle marzę o tym, by robić spektakle dla dorosłych z dziecięcą obsadą. Uważam, że nikt tak dobrze nie gra dzieci, jak właśnie dzieci. Spotykam czasami naprawdę bardzo utalentowane aktorsko dzieciaki, które są na takim poziomie zawodowym, że można im powierzać trudne zadania. Marzy mi się spektakl, który będzie przez nich grany. Tu, w Strach się bać! mam poczucie, że wiele scen działa dlatego, że to właśnie grają dzieci. Te dwie dziewczynki w zakrwawionych sukienkach, które przychodzą i tylko siadają, to jest przerażająca scena. One nic nie muszą grać wcześniej. Na scenie po prostu są. Gdyby to grały osoby dorosłe, to już nie byłoby to samo.

A jaki odbiór waszego spektaklu pan zakłada?

Ja nie zakładam nigdy jakiegoś określonego odbioru. Spodziewam się, że może to być niełatwe do przyjęcia, że dzieci mają takie światy. Mam jednak czyste sumienie. Nic im nie narzucaliśmy. Nasza relacja polegała na pomocy w wizualizacji tego świata. I tutaj nasze doświadczenie się przydaje. To jest wszystko z nich i to jest ich świat. Nie mam prawa go oceniać, cenzurować. Nie uważam, żeby ludzie mieli problem z przyjęciem tego świata. Uważam, że jest to wartościowy spektakl. Już na tym etapie brakuje mi, jak zawsze, paru dni przed premierą. Jeszcze jeden dzień by się przydał, ale uważam, że to jaką aktorzy wykonali robotę oraz jak to wygląda, to jest to naprawdę dobre i bardzo mocne.

Gdyby pan miał dzieci, to zgodziłby się pan, aby brały udział w takim projekcie?

Nie wiem. Nie wiem, ponieważ nie wiedziałbym, w jakich rękach by były podczas prób. O naszych aktorach mogę powiedzieć, że są w dobrych rękach. Mam okazję tak pracować z młodzieżą już trzeci rok. Wiem, że lęki moi aktorzy będą mieli okazje wyartykułować podczas odgrywanej roli. To jest taka terapia przez sztukę. Gdy odegramy nasz lęk, bądź ktoś za nas to zrobi a my to oglądamy, lub pracujemy przy takiej scenie, jest nam łatwiej z tym żyć. Nie przyjmuję do wiadomości, że ktoś nie jest aktorem, tylko to po prostu gra. Biorę od nich całe nieprzygotowanie, całą nieumiejętność. Jestem dumny, że oni właśnie z tym wchodzą na scenę.

Już trzeci raz bierze pan udział w takim projekcie. Które spektakl był najbardziej dojrzały, profesjonalny?

Ten jest najbardziej dojrzały, jeżeli chodzi o tematykę. Gdybyśmy mieli więcej czasu na opracowanie taktyki, to byłby to najlepszy występ z dziecięcą obsadą, jaki widziałem. Ten oraz z zeszłego roku, są naprawdę dobrymi spektaklami. Z wielu pomysłów jestem dumny. Niestety, ja nie lubię wykorzystywać dwa razy tego samego pomysły, w związku z czym to, co dałem tutaj, będę tylko wspominał. Nie użyję już w innym spektaklu. Będzie mi szkoda. Tylko cztery spektakle i nikt tego więcej nie zobaczy.

Rozmawiały Bhakti i Agnieszka Warmus